Jest sobota, 16 lutego 2019. W głośnikach zapętlony Steven Puth, pełen chill. W bagażniku leżą ostre i nasmarowane Dynastary Master. Pogoda petarda. Słońce, temperatura poniżej zera. Zapowiada się świetny dzień.
![]()
Na treningu melduje się pełny skład, jazda na czas wabi drapieżniki. Rozstawiamy gigant. Następnie rozgrzewka, rozjazd, oglądanie trasy, krótkie instrukcje na temat tego jak działa pomiar czasu i lecimy.
Kontuzja
W planach miałem 4 przejazdy. Poszczęściło mi się, po 4 przejazdach mam najlepszy rezultat. Nieznacznie, ale najlepszy. Czuje się w gazie i wiem, że mogę pojechać raz jeszcze, szybciej. Do tego wiem, gdzie jeszcze da się nadrobić. Przekładam kije i dzida. Płaską część jadę podobnie jak poprzednio, najlepsze dopiero przede mną. Zbliżam się do przełamania. Wybieram ciaśniejszą linię i…
…wpadam w bramkę.
Dzieje się to szybko, nogi się plączą, nagle czuję ogromny ból. Na radiu „START STOP”. Ekipa przyjeżdża. Damian i Hubi robią test szuflady. Miny mają nietęgie.
![]()
Diagnoza i operacja
Zerwany ACL (więzadło krzyżowo przednie). Jest to chyba najczęstsza i najbardziej problematyczna kontuzja występująca u narciarzy. W skrócie, zrywa się więzadło (taka niby gumka), które biegnie od kości udowej do kości piszczelowej. Na skutek zerwania pojawia się niestabilność kolana. Ogólnie – bardzo nie spoko. Brzmiało jak wyrok. Każdy, kto żyje sportem zna moje odczucia.
Kluczowe przy tej kontuzji są szybka diagnoza i możliwie najszybsza operacja. Im dłużej zwlekamy z operacją tym w mojej ocenie gorzej, bo wydłuża to także okres powrotu do sportu. Na szczęście 3 dni po urazie byłem już po operacji. Następnie zaczęła się mozolna rehabilitacja.
![]()
Rehabilitacja
Cel jasny. Po 9 miesiącach powrót na narty, a po 12 miesiącach pierwsze starty #dzida #ogień.
Problem w tym, że w życiu nikt z Was nie robił niczego bardziej nudnego. Od nowa uczyłem się stawiać kroki, schodzić i wchodzić po schodach, robić przysiady, skakać. Na szczęście trafiłem na człowieka, który znał się na rzeczy. Mati szybko mnie naprostował. Cierpliwość tutaj grała największą rolę. Po 4 miesiącach zacząłem jazdę na rowerze. Około szóstego miesiąca wystartowałem w Tour de Pologne Amatorów. Noga wracała.
![]()
Później zaczęło się robić trudniej. Postępy coraz mniejsze, obciążenia fizyczne coraz większe. Listopad – dziewiąty miesiąc po urazie zbliżał się nieubłaganie. Znacznie podkręciliśmy z Matim obroty. On sam także się wkręcił. Dobry zespół to podstawa realizacji celów.
Nastał listopad, ten miesiąc jest świętością w świecie Nartomaniaków. Hubi już szykował się na Start Camp na lodowcu Kaunertal. Ja wciąż czekałem na „zielone światło” od doktora. Udało się na kilka dni przed Race Campem. Pierwszy z celów w zasięgu ręki, jadę na Kaunertal.
![]()
Powrót na narty i pierwsze skręty
Na Race Camp nie było malinowo. Pierwsze podejście do „nowego startu” dostałem na lodowcu… Ptztal. W niedzielę zamknięto „Kauner” i wszyscy udaliśmy się na Pitztal, ale warun nie rozpieszczał.
Postanowiłem, że pierwszy zjazd pojadę z Emi, która jak później się okazało, jeździła ze złamaną stopą (ból jest tylko w głowie). Już zapinaliśmy narty, ale… usłyszeliśmy komunikat, że lodowiec zamykają z uwagi na silny wiatr oraz opady i ogólnie mamy spi******ć. Cóż, muszę poczekać.
Pierwszy zjazd przyszedł nazajutrz w Fendels. I było… fatalnie. Pierwsze skręty to badanie terenu, śniegu, przyzwyczajanie się do prędkości i podziwianie widoków. Tego dnia byłem pełnoetatowym członkiem grupy Gran Turisto. Z pomocą przyszedł Wojtek W., który postanowił na nowo mnie nauczyć jeździć na nartach. Powiem tyle, opłaciło się 😉
Nigdy, ale to nigdy nie żałujcie czasu poświęconego na jazdę zadaniową, łuki płużne, ćwiczenia pomagające w prawidłowym prowadzeniu dolnej narty – to się zwróci z nawiązką.
Na szczęście każdy kolejny dzień był lepszy i ostatniego dnia Race Campu udało mi się nawet pojeździć na gigantach FIS Rossignola.
![]()
Treningi na nartach
Wróciliśmy do Polski. Pierwszy z celów osiągnięty, czas na drugi. Ale musiałem nieco zmienić styl pracy. I tutaj z pomocą przyszedł Bartek. Zaczęliśmy się uczyć jeździć. Zadaniówka, miotełki, kolanówki, w końcu normalne tyczki. Wszystko na nartach Master. W tym sezonie raczej nie było mowy o SL.
![]()
Dużo czasu spędzaliśmy na treningach w SN Kamienica. Te stoki idealnie nadają się na wszelkiego rodzaju treningi – GS, SL technika itd. To nasz tutejszy “Nörderjoch”.
Czułem się coraz pewniej, tym bardziej, że przede mną jeszcze jeden świetny obóz – Family Race Camp w Tarvisio. Oj działo się, a jazda przychodziła z dnia na dzień. Bardzo dużo jeździliśmy giganta na bardzo wymagającej trasie z wszystkimi możliwymi konfiguracjami terenu (wypłaszczenia, ścianki, trawersy i inne).
Kolejnym punktem motywacyjnym było spotkanie na trasie Tessy Worley – ona też wracała po kontuzji. Przybiliśmy piątkę i wróciliśmy do “roboty”. Ogólnie trasy Tarvisio przyniosły nam ogromną radość i chyba dużo poprawy w technice jazdy.
Najlepiej podsumuje to rozmowa Trenera Tomka i Piotrka
Tomek: Te trasy są niesamowite. Dodatkowo wszędzie można trenować. Gdybym w Polsce miał takie warunki do treningu wyszkoliłbym 5 mistrzów świata.
Piotrek: A czemu tylko 5, a nie więcej?
Tomek: 5 wystarczy.
Pierwszy start
W lutym czułem, że jestem gotowy do rywalizacji w zawodach. Pierwszym dużym sprawdzianem miały być Mistrzostwa Polski Radców Prawnych. Dla przeważającej części uczestników tej imprezy narciarstwo schodzi na drugi plan, ale zawsze jest tam paru szybkich ogrów.
W piątek odbył się trening, a w sobotę już zawody w gigancie i slalomie równoległym. Na starcie jak zawsze napinka, każdy się obczaja, widzisz, jak niektórzy mówią pod nosem „po co mi to było”. Ja się czułem wreszcie na swoim miejscu.
W gigancie udało mi się zjechać na pierwszy „platz”. W równoległym byłem drugi – Jaro z Lublina był zbyt mocny. Czas na kolejne starty.
Niestety przyszedł wirus. Koniec sezonu. Trudno.
![]()
Kilka słów na koniec
Teraz krótko o przesłaniu tego wpisu. Po pierwsze, motywacja. Przez te 12 miesięcy działałem jak zaprogramowany. We wpisie pominąłem te dni (może tygodnie), które spędziłem na użalaniu się, a było ich niemało. Najważniejsze, to działać.
Niejeden przeżył kontuzję i wrócił – czasem nawet lepszy. Dopiero jak narciarza dotyka jakaś przeszkoda, uświadamia sobie jak bardzo chce wrócić. Z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że w pewnych elementach czuję się mocniejszy niż przed wypadkiem. A to dobrze.
Po drugie, jesteśmy sportowcami. Urazy są wpisane w nasze historie, porażki i sukcesy. W pewnym sensie, o tym czy jesteś sportowcem świadczy to jak wracasz. Ja chyba dopiero nim się stałem.
Nie przedstawiłem się.
Cześć, jestem Jędrek.
Pomagam w Nartomaniaku. Sportowiec, narciarz, Nartomaniak.